poniedziałek, 23 czerwca 2014

Syndrom marynarza, czyli jak przez dwie godziny gapiłam się w ścianę

Syndromem marynarza nazwałam stan, w którym znalazłam się, gdy po ponad dziewięciu miesiącach na morzu wróciłam do domu. Na ląd

Miesiąc przed powrotem, zaczęłam się niepokoić. Cieszyłam się, że lecę do domu, ale czarna chmura zawisła nade mną jak wściekła nauczycielka, która przyłapała ucznia na dłubaniu długopisem w biurku.

Stało się coś, czego się obawiałam. Gdzieś tam głęboko we mnie, na dnie serca kłębiła się myśl „będziesz tęsknić”. Wiedziałam, że tak będzie z chwilą, gdy po raz pierwszy wyszłam na otwarty pokład i poczułam zapach morza, kołysanie statku, szum fal oraz tą PRZESTRZEŃ. Zakopałam to uczucie  głęboko, mając nadzieję, że siłą woli zduszę je i nigdy nie wypłynie z powrotem na powierzchnie. Niestety serce nie sługa.

Wróciłam do domu z początkiem kwietnia 2014 roku. 08 kwietnia 2014 roku postawiłam stopę na lotnisku w Warszawie. Wyobrażałam sobie ten moment miliony razy. Tak bardzo tęskniłam za Polską. Za ludźmi, za miejscami, za rosołem, za wątróbką,  za ściskiem w ZKM, za moim ulubionym miejscem w Costa Coffee na ulicy Długiej w Gdańsku, za morzem. Najbardziej tęskniłam za moim miejscem na ziemi – plażą we Władysławowie o wschodzie słońca. Zawsze, gdy miałam gorszy dzień, wiedziałam, że gdzieś tam za morzami i oceanami to wszystko na mnie czeka.

Jestem w DOMU!! – krzyczałam z uśmiechem na twarzy, bo  przecież tak trzeba. Trzeba być szczęśliwym w takich momentach. Jak to może być inaczej? Musisz być szczęśliwy i koniec. Czy tego chcesz czy nie!!!

Ze smutkiem, rozczarowaniem i narastającą złością patrzyłam sama na siebie.  Ogarnęła mnie frustracja nad własną nieczułością. Chciałam być szczęśliwa, chciałam skakać i piszczeć z radości. Udawałam przed wszystkimi a przede wszystkim przed samą sobą, że jest super. Niestety natura pozbawiła mnie bardzo przydatnej umiejętności w dzisiejszych czasach – nie umiem kłamać, nie umiem udawać. Tak, wiec wszyscy szybko zaczęli zauważać, że coś jest nie tak. Jedni odebrali to, jako arogancję, inni stwierdzili, że po prostu się zmieniłam, niekoniecznie na lepsze. Cała ta sytuacja nie poprawiła mi samopoczucia, znowu zaczęło mnie ciągnąć na morze. Tam wszystko jest łatwiejsze, mniej skomplikowane.

Pierwsze dwa tygodnie w domu pamiętam jak przez mgłę. Siedmiogodzinne przestawienie czasowe zrobiło ze mnie zombie. Siedziałam na kanapie i nie miałam ochoty oglądać nikogo, nic nie chciałam robić. Zmuszałam się, żeby wyjść z domu, żeby odezwać się do znajomych.

Spotkania z przyjaciółmi były dziwne. Widziałam się z tymi ludźmi, tyle razy a jak bym widziała ich po raz pierwszy. Ciągle czułam, że jeszcze nie wróciłam. Była z nimi ciałem, ale nie duchem. Opowiadałam, odpowiadałam, mówiłam, co chcieli. Mój uśmiech był zaprogramowany, własny śmiech zaczął mnie przerażać – nie był mój – był pusty a czasami wręcz histeryczny. Desperacki chichot. 

Rozmywałam się gdzieś w czasie i przestrzeni. Przeszłam w stan "życia" klinicznego. Widziałam siebie z boku, widziałam co się ze mną dzieje, ale nic nie mogłam zrobić. 

Od mojego powrotu minęły już prawie trzy miesiące. Na moje ogromne szczęście szybko wróciłam do pracy, co bardzo mi pomogło. Sam przymus wyjścia z domu, postawił mnie na nogi. Przyjaciele już nie są mi tacy obcy, a kawa w Costa Coffee znowu zaczęła mi smakować. Zaczęłam wychodzić do ludzi. Nadal serce mi ściska, gdy patrzę na morze, ale fakt, że jest tak blisko daje mi uczucie ulgi. Wszytko idzie w dobrym kierunku.

Z dnia na dzień jest lepiej. 
Z dnia na dzień coraz bardziej poznaję w sobie, siebie. 
Wraca mój śmiech – ten który znam.

Jestem niesamowitą szczęściarą, że mogłam spełnić największe marzenie swojego życia. Pracowałam na statku. Przyjmuje to ze wszystkimi konsekwencjami i tymi dobrymi i tymi trochę mniej fajnymi. Cały czas jestem tą samą pesymista z optymistycznym spojrzeniem na świat. A ŚWIAT JEST PIĘKNY!!!

Tekst ten powstawał dla tych wszystkich, którzy wrócili do domu z daleka i tak jak ja potrzebowali więcej czasu na ten "prawdziwy powrót".

WITAJCIE!!! :D

środa, 23 października 2013

FAKTY Z ŻYCIA NA STATKU


Ponieważ często pojawiają się pytania odnośnie wynagrodzenia, napiwków i czasu wolnego postanowiłam w końcu opisać jak to wygląda u mnie na statku. Podkreślam „u mnie”. Dlaczego to takie ważne? Bo każdy statek jest inny, a mój statek różni się całkowicie od tego, co pokazują w telewizji czy co pokazali mi na rozmowie kwalifikacyjnej.

KRÓTKA  SPECYFIKACJA  STATKU.
Jest to statek ekspedycyjny, tzn., że pchamy się tam gdzie nikt inny nie chce lub nie może. Zabijamy do małych portów, czasami jesteśmy jedynym statkiem pasażerskim (lub jakimkolwiek innym) w przeciągu kilku miesięcy (nawet lat), który zawitał w to miejsce. Jesteśmy taką trochę lokalną atrakcja ;). Uważam to za największą zaletę, ponieważ mamy okazję zobaczyć miejsca nieskażone tanią turystyką.
Arktyka i Antarktyka to główne cele rejsów. Wszystko, pomiędzy, czyli np. Ameryki, Karaiby, Afryka, Europa to tylko, krótkie „przystanki”, które są bardziej wymuszone zmianą pozycji statku. W końcu z Arktyki do Antarktyki jest kawałek drogi ;).
Jest to statek mały, coś pomiędzy jachtem a statkiem ;). Jest tu restauracja, sala konferencyjna nazywana teatrem, sklep, biblioteka, bar oraz spa. Wszystko w liczbie pojedynczej. Nie, nie zapomniałam o basenie, po prostu go tu nie ma ;).
SPA
Statek mały to i SPA małe – jest dwuosobowe – ja (kosmetyka, masaże, manicure, pedicure) oraz fryzjera (manager). Śmieją się z nas, że jesteśmy największym departamentem na statku :D. My na to: „Może i najmniejszy, ale najpiękniejszy!”. ;p
Goście
Głównie są anglojęzyczni (tzn. ich pierwszym językiem jest angielski), co nie raz przysparza mnie o zawrót głowy. Wyobraźcie sobie, że przed godzinę dostrajacie się do brytyjskiego akcentu a potem pojawia się gość z Nowego Jorku! Mamma mia oszaleć można ;p! Powiem Wam, że jest to niezła szkoła.

CZY PŁACA SIĘ OPŁACA?
Jeżeli jesteś uparty, pracowity i masz gadane możesz zdziałać cuda. Nie mogę mówić o moim wynagrodzeniu, ale powiem wam, że nie jest źle, jeżeli połączyć wypłatę z napiwkami. Nie spodziewajcie się kokosów, szczególnie na początku, ale przecież początki zawsze są trudniejsze.
Taka moja mała rada. Jeżeli myślicie poważnie o pracy na statku i chcecie w tym celu podwyższyć swoje kwalifikacje kursami np. masażu, to lepiej zrobicie kończąc kurs sprzedaży. Masaże i zabiegi, które będziecie wykonywać poznacie w Akademii, ale umiejętności sprzedaży dobrze jest zacząć trenować już w domu.

CZAS WOLNY – czyli zakrzywiamy czasoprzestrzeń
W moim przypadku są to wolne ranki albo wieczorny. Nigdy nie mam całego dnia wolnego. Powód jest prosty i oczywisty. Jestem jedyną terapeutką na statku J. Narzekać jednak nie mogę, bo gdy masz czas wolny ograniczony godzinowo wykorzystujesz go maksymalnie, i nie marnujesz czasu na bzdury J. Potrafisz prać, ćwiczyć i zwiedzać w tym samym momencie. Wierzcie mi lub nie, ale opanowałam do perfekcji kontrolę nad czasoprzestrzenią ;). 

piątek, 24 maja 2013

BADANIA LEKARSKIE ORAZ NORWESKIE ŚWIADECTWO ZDROWIA


Po wpłaceniu pieniędzy na konto Astral, dostaniecie skierowanie na badania do laboratorium oraz informacje, gdzie wykonać badania lekarskie potrzebne do wyrobienia Norweskiego Świadectwa Zdrowia.

Najpierw musicie wykonać badania w laboratorium - laboratorium PROCNER w Gdyni.
W laboratorium musicie zjawić się do godz. 10:00 na czczo – min 13 godzin bez jedzenia.
Nie zapomnijcie o moczu na badania. 
Po zarejestrowaniu się dostaniecie kolejny kubeczek, więc lepiej żebyście wypili dużo wody przed przestąpieniem progu laboratorium ;). 
Badanie składa się z dwóch części: pobrane krwi z ręki oraz po około dwóch godzinach musicie tam wrócić na pobranie krwi z palca.
Wyniki potrzebne do lekarza są do odbioru już ok 11:00.
Wszystkie wyniki są gotowe ok 15:00. Jeżeli nie masz możliwości, czekać na nie tak długo, to prześlą je pocztą.

Kolejnym punktem jest wizyta u dr med. Jerzego Nitki.
Musisz zabrać ze sobą wyniki oraz prześwietlenie klatki piersiowej (ważne, jeśli było robione w przeciągu dwóch ostatnich lat). Spisz sobie również numer paszportu, bo będziesz o nie poproszony.

Ważna informacja dla wszystkich z poza Trójmiasta.
Istnieje możliwość wykonania wszystkich badań jednego dnia.
Doktor Nitka przyjmuje w pon., śr. oraz pt. od godz. 10:00 do 13:00, więc jeżeli wykonacie w te dni badanie w laboratorium i odbierzecie wyniki o godz. 11:00 to śmiało ze wszystkim zdążycie.
Pamiętajcie jednak, że wszystkie wyniki są do odbioru o 15:00, bądź są wysyłane pocztą i właśnie ze względu na pocztę nie zostawiałabym tego na ostatnią chwilę ;).

Zaznaczam, że informacje zawarte tutaj odnoszą się do badań wykonanych w maju 2013 roku.

czwartek, 23 maja 2013

WALIZKO! studnio mojej próżności!


Na środku pokoju leży pusta walizka łapczywie spoglądając na każdy przedmiot znajdujący się w jej pobliżu. Mnie jednak mało obchodzi jej głód. Mam ważniejsze problemy np., którą bluzkę wziąć, która będzie lepiej wyglądać z tymi spodniami? Dopiero teraz, gdy muszę w jednej małej torbie schować ubrania, na każdą możliwą pogodę i okazję, i to jeszcze nie przekraczając 20 kilo, dociera do mnie jak bardzo jestem próżna.

Kryteria wyboru powinny być proste. Po pierwsze funkcjonalne, po drugie wygodne, po trzecie dobre jakościowo, po czwarte łatwe do czyszczenia, po piątek lekkie itd. Estetyka powinna być gdzieś na końcu, cicho sobie tam siedzieć i nie wychodzić przed szereg. Ku mej rozpaczy ciągle pcha się na front a mi już sił brakuje na te ciągłe przepychanki.  Cóż mogę powiedzieć, przeważnie wygrywa.

Zaczęłam  zastanawiać się, dlaczego tak łatwo się jej poddaję i odpowiedź przyszła szybciej niż spodziewałam. To nie wygląd sam w sobie jest dla mnie ważny, on jest tylko składową, jedna z wielu, która wchodzi w skład poczucia bezpieczeństwa.

Wyruszam w nieznane. Nie mam pojęcia, co mnie tam spotka, ani kogo spotkam. Jedyna rzecz, jakiej mogę być pewna to ja sama, więc czemu tego nie wykorzystać?

Co więc jest złego w tej odrobinie próżności, skoro zapewnia mi komfort psychiczny? NIC! Tak, więc mam zamiar być próżna tak długo, jak długo wytrzymają szwy w walizce.

Ciąg dalszy rozważań nad Walizką nastąpi. Tym razem z konkretnymi informacjami.

piątek, 26 kwietnia 2013

PŁYWAJĄCY BURDEL - czyli "Statek miłości" w rzeczywistości



„Idę na rozmowę kwalifikacyjną… na statek” – powiedziałam rodzicom. Nastąpiła pełna spokoju i zrozumienia chwila ciszy. „Czy Ciebie K****A, pogrzało?!” – odpowiedział mi bez emocji tata marynarz.
W sumie nie spodziewałam się innej rekcji. Zawsze na wzmiankę o statkach pasażerskich burczał coś o idiotycznym pomyśle i pływającym burdelu. O ile pierwsze mogłam zrozumieć i zwalić na garb ojcowskiej troski to drugi epitet jakoś nie bardzo do mnie przemawiał. „TAM KAŻDY Z KAŻDYM!” – krzyczał. „Ale ja nie jestem KAŻDY!” – odpowiadałam zła. „Jak chcesz… jak się sama nie przekonasz, co to za gówno to i tak mi nie uwierzysz?”. 99% naszych rozmów na temat mojej nowej pracy tak się kończyło. Przywykłam. Groźby i prośby spowszedniały. „Nie może być do cholery, tak źle. Znam siebie. Wiem, że, mnie to dotyczyć nie będzie. Koniec. Kropka!”.
Dużo wody upłynęło, gdy na mojej drodze pojawiła się Pani M. Moja klientka. Nie widziałyśmy się po raz pierwszy, ale mimo to nie miałam pojęcia, czym się zajmuje oprócz ciągłego odbierania jednej z dwóch komórek. Dziś przyszła do mnie na kolejny zabieg. Powiedziałam, że widzimy się po raz ostatni, bo wypływam w długi rejs. I zaczęło się…
Ku mojemu wielkiemu zdumieniu okazało się, że ma dużo wspólnego z ludźmi morza i wie sporo o pracy na statkach pasażerskich. Niestety potwierdziła to wszystko, o czym mówił mój tata. „Pływający burdel”. Ostrzegła, żebym uważała, żebym nie dała się wciągnąć w jakieś romanse (sprawa, dla mnie i tak jest oczywista, ale co tam). „Tam nie ma uczuć, tam jest tylko sex. Niektórym to wystarcza. Faceci na statku są straszni. Wiem, bo spotkałam ich osobiście. To jest inny świat, w którym większość ludzi traci hamulce. Pamiętaj na początku jest najgorzej. Jesteś świeżym mięsem”.
Przyznam szczerze, że przeraziło mnie to. Jakoś wizja „Statku miłości” w dosłownym znaczeniu wcale mi się nie podoba. Nie mam ochoty szukać tam nikogo. Bądźmy realistami – ten rejs trwa tylko dziewięć miesięcy. Co potem? Naprawdę wątpię, żeby pokładowe uczucie przetrwało na stałym lądzie.
Ehhh nie sądziłam, że lepkie łapska będą w ogóle zaprzątać mi głowę. Głupia sprawa i dla wielu z Was zapewne zabawny jest fakt, że się w ogóle tym przejmuję, ale we mnie mimo wszystko wzbudziło to spory niepokój.

Myślę, że na koniec doskonale pasują słowa mojej świętej pamięci Babci Czesi:
 „Jak się sama nie uszanujesz, to nikt nie będzie szanował Ciebie”


środa, 24 kwietnia 2013

WIZA AMERYKAŃSKA – co, jak i gdzie?


WIZA AMERYKAŃSKA – co, jak i gdzie?

Na początku napiszę, że w sprawie Wizy pisał do mnie Pan Wojciech Giersz.

CO?... dokumenty

Zanim ruszysz na podbój Konsulatu, musisz się odpowiednio przygotować. W związku z tym dostaniesz kilka maili, w których dowiesz się, czym i w jakiej kolejności powinieneś się zająć.

Mail nr 1 (od PanaWojciecha):
§ Zdjęcie wizowe - kwadrat 5 na 5 cm; twarz zprzodu; wysokość głowy na zdjęciu 3 cm; tło jasne może być białe; zdjęcie wformacie jpg;
§ Dostaniesz pytania, na które będziesz musiał odpowiedzieći odesłać z powrotem na wskazany adres;
§ Musisz dokonać opłaty za rozpatrzenie wniosku wizowego na konto Ambasady. Druk opłaty znajdziesz korzystając z następującego linku http://www.ustraveldocs.com/pl_pl/Fee160.pdf, albo proszę wejść na stronę http://www.ustraveldocs.com/pl_pl/ a następnie kliknąć trzeci link pod zdjęciem „Dane bankowe i formy płatności” i dalej Bankowy druk opłaty wizowej - $160. 
Opłaty można dokonać jedynie w Banku Pocztowym.

Po uiszczeniu opłaty należy przesłać 12-cyfrowy kod transakcji oraz datę wpłaty na podany adres. Po otrzymaniu w/w materiałów, Pan Wojciech przygotował dla mnie wniosek wizowy oraz umówił na spotkanie w Ambasadzie. 
§ W odpowiedzi na ten mail, możesz również dodać terminy twojej dostępności – tzn., kiedy możesz jechać do Konsulatu – podaj takie terminy, żebyś był przygotowany zarówno na wycieczkę do Krakowa i Warszawy.

Mail nr2 (NO-REPLY)
W tym mailu dostaniesz link do twojego „osobistego” kontawizowego. Musisz się tam zalogować (login i hasło, też dostaniesz w tym mailu)i pobrać potwierdzenie. Kilka minut później dostaniesz mail z „Potwierdzeniem zapisuna spotkanie”.

Mail nr3 (od PanaWojciecha):
Informacjedotyczące, tego, co musisz zabrać do Konsulatu:
§  Swój paszport;
§  Wydruk potwierdzenia wizyty (email zadresu <a>no-reply@ustraveldocs.com</a>);
§  List na Wizę podpisany przez Steiner (wzałączniku, wydrukować w kolorze w dobrej rozdzielczości);
§  Potwierdzenie opłaty wizowej z Banku Pocztowego;
§  Wydrukowane potwierdzenie złożenia wniosku(w załączniku);
§  Zdjęcie w wersji papierowej (to samo 5 na5 cm) – miałam, ale nie chcieli;);

JAK?... procedura

Uzbrojona wpotrzebne dokumenty, stanęłam naprzeciwko Konsulatu.
W praktyce wizytaw Konsulacie w Krakowie wygląda następująco:
1.      W raz z małym tłumkiem ludzi, czekasz przed budynkiem, aż przyjdzie jakiś Pan. Zabierze od Ciebie paszport, potwierdzenie wpłaty i potwierdzenie zapisu na spotkanie. W zamian dostaniesz numerek.
2.      W drzwiach Konsulatu pojawi się inny Pan, który poprosi „ponumerowanych” o ustawienie się w kolejce.
Jeżeli ktoś, będzie czekał na Ciebie na zewnątrz, to daj mu wszystkie swoje rzeczy – telefon, sprzęt nagrywający i inne rzeczy, które mogą wzbudzić wątpliwości wobec Twojej osoby. A biorąc pod uwagę amerykańską paranoję na punkcie zamachów to najlepiej, żebyś został w samych skarpetkach;).  Jeżeli nie masz nikogo, kto mógłby popilnować Twojego dobytku, to nie ma się, czym martwić – i tak Ci wszystko zabiorą i wsadzą w depozyt ;p.
3.      Następnie kierujesz się do pomieszczenia, gdzie wezwany po imieniu i nazwisku idziesz do okienka, w którym pokazujesz „List na Wizę podpisany przez Steiner” i oddajesz swoje odciski palców :D. Po odejściu od okienka, bierzesz numerek i idziesz dalej.
4.      Kolejne pokój – ogólnie nie wiem, o co tam chodziło. Trochę postałam, przytakiwałam i tyle. Miły Pan zapytał się, czy chcę również wizę turystyczną. Oczywiście się zgodziłam.

WAŻNE!!!  Jeżeli nie będziecie mieli tyle szczęścia, co ja i nikt się Was nie zapyta o wizę turystyczną to sami o nią poproście!!! Dostaniecie ją na pewno!!!

5.      Koniec wizyty –wesoło maszerujecie do wyjścia :D.

GDZIE?... Kraków

Kraków.Dlaczego nie Warszawa do diabła?! – tak brzmiało moje pytanie, po telefonie od Pana Wojciecha. Odpowiedz okazała się banalna - nie było wolnych miejsc w Warszawie.


 TO NIE JEST INSTRUKCJA!!! TO JEST TYLKO SPRAWOZDANIE Z MAŁĄ DOZĄ KONKRETNYCH INFORMACJI! PROSZĘ NIE TRAKTOWAĆ TEGO TEKSTU JAKO PEWNIKA, ŻE W WASZYM PRZYPADKU WSZYSTKO BĘDZIE WYGLĄDAĆ TAK SAMO! Ale zdziwiłabym się gdyby było inaczej ;).

Interview, czyli rozmowa kwalifikacyjna w praktyce :)


Cała rozmowa podzielona była na cztery części. 

Prezentacja  Steiner company.
Pani Ingrid Borst opowiadała o Steiner. Mówiła dlaczego ta praca jest wyjątkowa i dlaczego warto podjąć takie wyzwanie. Opowiadała o życiu na statku i o tym jak ciężka i wymagająca jest ta praca. Wyraźnie zaznaczyła, że nie jest to zajęcie dla każdego. Amerykańska filozofia "biznes is biznes" nadaje tej pracy specyficzny charakter - całkiem inny niż ten przyjęty w Europie. Fakt, że nie ma stałego wynagrodzenia a jedynie procent ma motywować ludzi do „szukania” klientów. Takie trochę zaganianie ;). Zaskoczyło mnie to, ale nie zniechęciło.

Autoprezentacja.
Każdy musiał wyjść na środek sali i odpowiedzieć na pytania:
  • Name, profession;
  • My professional qualifications are;
  • My job experience is....;
  • Which city did you travel from?;
  • Why are you applying for the job?;
  • What's your dream for the future?;
  • What languages do you speak?;
Oczywiście po angielsku ;).
Mówcie wyraźnie i się uśmiechajcie.

Test praktyczny.
Zostaliśmy podzieleni na grupy. Jedna grupa miała test praktyczny, druga teoretyczny.
Bardzo ważne jest przygotowanie. Wcześniej w mailach zostaliśmy wszyscy poproszeni o zabranie ze sobą:
  • a model & uniform for your test (modela I uniform)
  • two big beach towels or bed sheets (dwa ręczniki kąpielowe oraz prześcieradło – coś do położenia na stół do masażu)
  • a water bowl and cotton (miskę na wodę oraz waciki)
  • treatment products (kosmetyki)
  • if possible a portable massage table (no i jeżeli macie taka możliwość to zabierzcie stół to masażu)
Test praktyczny obejmuje:
  • Masaż pleców ok 10 min – bardzo ważne jest tu samo rozpoczęcie i zakończenie masażu;
  • Demakijaż twarzy – demakijaż to nie wszystko. Zadbajcie o stanowisko pracy. Nie ma tam żadnych stolików, ale można ułożyć kosmetyki na krześle;
  • Masaż twarzy ok 10 – nie ograniczajcie się do samej twarzy, ważne jest by nie zapomnieć o ramionach i karku.

Test teoretyczny.
Oto pytania jakie pamiętam – a raczej czego mniej więcej dotyczyły:
  1. Prądy galwaniczne;
  2. Prądy Faradaya;
  3. Jakie komórki oraz gruczoły znajdują się w skórze właściwej?;
  4. Jak nazywa się pierwsza warstwa skóry? (chodzi oczywiście o naskórek);
  5. Jak nazywają się mięśnie wokół oczu? (i tu łacinę poproszę);
  6. Wymień warstwy naskórka od leżącej najgłębiej (też łacina);
  7. Pytania typy „prawda czy fałsz” (ok 6 pytań);
  8. Co zrobiłabyś gdyby klient… (i jakieś tam hipotetyczne wydarzenie).

Wszystko razem trwało ok 7 godzin :)
I to na tyle :)

Co to za blog u diabła, znowu?

A oto sobie taki tam blog, dziewczyny, która wypływa w morze.

Udało jej się spełnić marzenie o pracy na statku jako terapeutka SPA i teraz chce się podzielić z innymi swoim szczęściem, ale również spostrzeżeniami i być może służyć radą tym, którzy również pragną popłynąć tym samym prądem. 

Tak naprawdę, to moja przygoda się dopiero zaczyna. Jestem w trakcie przygotowań do wyjazdu, ale uważam, że jest to idealny moment na otwarcie bloga. Będą tu wpisy dotyczące konkretnych aspektów wyjazdu, jak np. "Wiza Amerykańska - co, jak i gdzie?", jak również bardziej osobiste spostrzeżenia. 

Jest to swojego rodzaju dziennik podróży... PODRÓŻY ŻYCIA!

Teraz konkrety:
agencja: Astral LTD
armator: Steiner
stanowisko: beauty therapist SPA